Mamy własny prąd
Weekend majowy jaki był, każdy widział.. Drugiego maja o godzinie 8:30 pojechałam na działkę aby odebrać założenie licznika, wcześniej były 3 podejścia do podłączenia kabli do słupa, ale to szarpiąca nerwy i wkurzająca historia, którą aby nie przynudzać, uczczę minutą ciszy.. Pan przybył na miejsce, nieomal punktualnie, na niebie kłębiły się "czarne chmury" i widać było, że czas bez opadów jest policzony. Szybciutko się człek uwinął i już wszystko założył, zaczęło padać, a licznik nie ruszył, wymagał wymiany, pewnie jakiś bubel się trafił. Chciał Chłopina przeczekać ulewę w autku, ale deszcz nie ustępował, w końcu zamienił felerny licznik nie zważając na opady, przemókł do suchej nitki. Żałowałam, że nie mam jakiegoś parasola, ale jeszcze nie ten czas. W każdym razie prąd do naszego domku płynie z własnej RBetki. Grill się sprawdził, rodzinka przyjechała na czas a aura pozwoliła nam spokojnie przygotować na grilu smakołyki, wstrzeliliśmy się między deszcz a deszcz, więc oficjalna inauguracja sezonu i nowych włości się odbyła. Wszystkim się podobał, tak przynajmniej mówili nie mogli uwierzyć, że dom powstał od lutego.. Słonko wyszło dopiero w niedzielę i ten dzień spędziliśmy na krzątaninie wokół domu, mąż walczy z wszędobylskimi górami piasku, a ja kopię za domem przygotwane na jesieni "pole" i wybieram perz. Teraz czekamy na ostatnie poprawki i podłączenie gazu, ma być po 20 maja. Musimy wreszcie wybrać płytki i sprzęty do łazienki.. Ech, miłe to, ale i stresujące.